Raven
- Wybacz mi, Raven.- Rafe klęka u moich kolan z bukietem białych róż. Pamiętam jak, niedługo przed ,,śmiercią" Rafe spojrzałam na mojego bliźniaka i Tammy, pomyślałam, że Rafe ma wielkie szczęście. Ale teraz, z perspektywy czasu wiem, że jest na odwrót.
-Rafe...- Padam na kolana tuż obok brata.- Wybaczyłam Ci już dawno... Myślałam, że zrozumiałeś to, głuptasie.- Rafe wzdycha głośno, odkłada bukiet na bok i bierze mnie w swoje silne ramiona. Bardziej umięśnione niż je zapamiętałam. W ogóle Rafe wydawał się taki sam, ale jednak inny i tu nie chodziło o zmiany zewnętrzne. Boję się, że to co przeżył zmieniło w moim bracie.
- Rafe.. Wstańmy. Ludzie pomyślą, że się oświadczasz czy coś.- Jego szare oczy błyszczą od łez, ale znajduję w nich przekorne iskierki.
Zeke
- Co planuję, Raven? Teraz, kiedy poznała prawdę.- Siedzę w gabinecie znajdującym się w jednym z moich domów w Los Angeles. Pod biurkiem przesuwam ręką po nodze kończącej się tuż pod kolanem do chwili kiedy natrafiam na metalową protezę.
- Nie mam pojęcia. Wszystko dzieję się tak szybko. Ta sprawa z porwaniem, z Rafe... i z Byronem. Od rana jeszcze się nie widzieliśmy. Nie mam im tego za złe, w końcu zostali rozdzieleni na 2 lata.
Dziś jest jeden z tych dni, kiedy noga poniżej kolana pulsuje tępym, nieznośnym bólem, zwiastującym zazwyczaj, że coś jest na rzeczy. Mimowolnie się krzywię, co nie uchodzi uwadze Briana.
- Trzeba ich ściągnąć z powrotem. Yuzo i reszta mówią, że kroi się grubsza sprawa. Też to czuję. Dlatego musicie wyjechać. Gimenez pewnie już wie o obecności Raven w Los Angeles.
Brian patrzy na mnie beznamiętnie.
- Nie mogę tego jej zrobić. To złamie jej serce. Całej trójce.
- Brian... - Zaczynam.- Nie, Zeke. Będę ją chronił, Boże, oddam za nią życie jeśli będzie trzeba...
- Rozumiem.- Przerywam. Widząc Briana i Raven, ich szczęście... Coraz bardziej doskwiera mi brak Lillian u mojego boku. Muszę naprawić to co schrzaniłem.
Brian kiwa głową, biorąc w płuca głęboki oddech.
- Pójdę już. Raven pewnie wróci lada chwila.- Wstaje z fotela obitego czarną skóra, zaczynam robić to samo, ale powstrzymuje mnie gestem dłoni. Uderza mnie tylko pięścią w ramię i posyłając mi uśmiech dla którego dziewczyny się rozpływają, wychodzi.
Jestem niemal pewny, że równą minutę po jego wyjściu, drzwi gabinetu się otwierają i do jego wnętrza wchodzi niska, drobna kobieta.
- Zacarias...- Matka zbliża się do mnie i patrzę jak blednie zauważając moje wilgotne od potu czoło.
- Powinieneś się położyć i wziąć te piekielne leki!- Grzmi.
-Wiem.- Przewracam oczami za co natychmiast zostaje zdzielony w głowę. Piorunuję mamę wzrokiem, ale posłusznie wykonuję jej polecenia.
-I zadzwoń do Lillian! Biedaczka wygląda okropnie...- Trzaskam drzwiami jak nastolatek, pokazujący swoim ciekawskim rodzicom, że wtykają nos w nie swoje sprawy. Rzucam się na ogromne łoże, nie zważając na ból w kolanie. Łykam kilka pigułek i wyciągam mocno sfatygowany telefon z kieszeni. Jestem gotów dać sobie odstrzelić drugą nogę, że Raven będzie chciała przenieść się do Los Angeles, do brata i ukochanego, a wtedy zwiąże się z nami nie odwracalnie.. Tak jak Lillian. Wybieram numer ukochanej.
Raven
-Co??- Jestem prawdziwie i totalnie zaskoczona. Rafe drapię się po tyle głowy. - No wiesz, ja... Nie wiem, jak mogę to wyjaśnić...
- Nie, nie. Nie musisz mi nic wyjaśniać. Jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa, że kogoś miałeś, masz.- Poprawiam się.-Po prostu zaskoczyłeś mnie. To wszystko.- To co czuję jest o wiele większe niż zaskoczenie, ale mam na myśli dokładnie to co mówiłam. Rafę wypuszcza powietrze. Wyraźnie widać, że mu ulżyło.
-Poznam ją?- Teraz to Rafe jest zaskoczony. - Tak, to znaczy... Tak. Chciałem z tym poczekać. Wiesz, tyle się teraz dzieję. Cała ta sytuacja...
-Rozumiem.- Obejmuję go mocno i wdycham jego znajomy zapach.- Dziękuję, Raven.- Szepczę cicho Rafe. - Za co?- Unoszę głowę i patrzę w jego stalowo szare oczy. - Za to, że jesteś. Że mnie nie opuściłaś, teraz kiedy poznałaś prawdę. Za to, że mi wybaczyłaś. Jest mi teraz łatwiej, wiedząc to.- Jego oczy błyszczą od niewylanych łez, już drugi raz tego dnia.
*
Samochód Rafe wjeżdża na podjazd przed domem Briana, żwir chrzęści pod kołami, kiedy samochód się zatrzymuje.
-Wejdziesz?- Pytam. W oczach Rafe znów błyszczą psotne ogniki.- Nie. Jestem pewien, że Ty i Brian potrzebujecie czasu sam na sam.- Uśmiecha się zawadiacko. Rumieniąc się, uderzam go w ramie. Śmiejemy się przez chwilę. - Muszę sprawdzić co z Byronem.- Mówi nie spodziewanie. Jestem niemal pewna, że uśmiech schodzi mi z twarzy identycznie jak w filmach.
-Tak, powinieneś.- Mam wyrzuty sumienia, z powodu tego jak go potraktowałam, ale nie potrafię mu wybaczyć. Jeszcze nie teraz. Boję się, że poczuję coś do niego, tak jak kiedyś, ale teraz mam Briana i wiem, że łączące nas uczucie jest o wiele silniejsze niż to co kiedykolwiek łączyło mnie i Byrona.
-Do jutra, Rafe.- Cmokam go w policzek i wysiadam z auta, Brian już na mnie czeka stojąc w progu. Posyłam mu swój uśmiech i biegnę do niego co sił w nogach.
Zeke
Słyszę jak dźwięk oczekiwania na połączenie zostaje przerwany i słyszę najpiękniejszy głos w życiu.
-Zeke?
-Lillian?
6 lat wcześniej...
- Kocham Cię.- Patrzę na jej nagie ciało leżące obok mnie na miękkim kocu. Jej nogi są splecione z moimi. Kremowe i oliwkowe. Kieruję swoje cudowne oczy na mnie, a ja czuje się najszczęśliwszym facetem na całej przeklętej Ziemi.
-A ja kocham Ciebie.- Całuję ją delikatnie i z przykrością oznajmiam, że powinniśmy już wracać. Że nie jest bezpiecznie. Ale ona się nie złości, nie smuci. Wie, że mówię poważnie. Że chcę o nią dbać, że chce żeby była bezpieczna. Ubieramy się, skradając sobie pocałunki. Pomagam jej pakować nasze rzeczy i wtedy to słyszę. Trzask gałązki. Rozglądam się i natychmiast zauważam trzech mierzących do nas ludzi, a na pewno jest ich więcej. Rzucam się w kierunku Lillian i osłaniam ją ciałem, przetaczając nas po wysokiej trawie. Miejsce, gdzie przed chwilą staliśmy zostało zalane deszczem pocisków. Ukryci przed strzałami za ogromnym głazem, spoglądam w dół na Lillian. Jej oczy są zamknięte. Nie, Boże, tylko nie to. Przeszukuje jej ciało w poszukiwaniu ran, a kiedy nic nie znajduję, szybko dochodzę do wniosku, że musiała uderzyć się w głowę, kiedy się na nią rzuciłem. Biorę jej wątłe ciało w ramiona i biegnę slalomem między drzewami w kierunku wodospadu. Słyszę krzyki ludzi biegnących za mną. Znam ten teren doskonale, więc mam przewagę, ale nie jestem głupi, żeby myśleć, że nas nie znajdą. Znajdą i to tylko kwestia czasu. Dobiegam nad skalisty teren tuż przy szczycie wodospadu. Zatrzymuję się, żeby ocucić Lillian.
-Lillian. Skarbię.- Klepię ją delikatnie po policzku.- Kochana. Obudź się proszę.
Słyszę jak się zbliżają, że są blisko. Czas się kończy. Wyciągam komórkę i dzwonię do jednego z moich braci. Szybko podaję mu swoje namiary i streszczam sytuację w której się znajduję. Czas dobiegł końca. Wyjmuję broń z kabury i strzelam. Trafiam dwóch zamaskowanych mężczyzn zanim się zorientują, gdzie jestem. Nie czekam, aż ciała uderzą o ziemię albo skończą mi się naboje i biegiem ruszam przez skaliste zbocze. Im bliżej jesteśmy wodospadu, tym głośniejszy staje się dźwięk wody uderzającej o skały. Moje płuca palą z braku powietrza, nogi odmawiają posłuszeństwa sunąć po skalistym terenie. Wiem, że jeśli teraz się poddam będziemy bez szans. Zginiemy. Ja i moja kochana Lillian. Nie jestem słaby, nie pozwolę na to. Przebiegam tuż przy rzece zmieniającej się w wodospad przy nagłym spadku terenu. Kamień spod mojej stopy obsuwa się, a noga do połowy łydki zapada się w szczelinę. Upadam ciężko na ostre skały, nieomal wypuszczając Lillian z objęć. Cholera. Poruszam gwałtownie nogą, próbując ją wydostać. Czuję ogarniającą mnie rozpacz. Nie, nie, nie. To nie może się tak skończyć. Szarpię nogą, rozrywając skórę i mięśnie o ostre, wystające krawędzie skał. Zbliżają się. Widzę ich pełne zadowolenia uśmieszki. Myślą, że mnie mają. Że to już koniec. Jednak nie wiedzą jak bardzo się mylą. Obejmuję mocniej Lilian i po raz kolejny próbuję wydostać nogę. Nie pozwolę na to. Nie zginę, nie w taki sposób i na pewno nie pozwolę, żeby Lillian zginęła przeze mnie. Wyciągam z kabury wolnej nogi broń i strzelam w nogę poniżej kolana, tak długo,aż opróżniam magazynek. Czuję ogromny ból. Noga wychodzi ze szczeliny bez problemu. Nie patrzę w dół. Wiem co tam zobaczę. Posyłam mężczyzną pełen pogardy i triumfu uśmiech i staczam się razem z Lillian do wody.
__________________________________________________
Oto kolejny. Przepraszam za te kilka miesięcy bez słowa. Przyznaję się bez bicia, że nawet nie miałam czasu, kiedy zajrzeć na bloga, a co dopiero coś pisać. Całe dnie siedzę tylko w książkach, ale cóż taki los uczennicy szkoły średniej.